środa, 30 września 2015

Epilog|Podziękowania



Epilog
- Babcia, a dziadek oszukuje! – krzyknął Alex, jej najstarszy wnuk, syn jej pierworodnego. Diana uśmiechnęła się i popatrzyła ciepło na chłopca. Był małą kopią swojego ojca.
- Caine, nie oszukuj- „skarciła” swojego męża. Mężczyzna pokręcił głową z rozbawieniem.
- Przepraszam, nadal nie rozumiem zasad- tak naprawdę był świetny w grę w warcaby , a zasady nie były mu obce. Po prostu wnuki grali na swoich zasadach, a on nie miał serca psuć im zabawy.
- No weź dziadek, tłumaczyłem ci je z pięć razy!- wyseplenił drugi z kolei, Mickey, syn Rosaline i Calum’a. On był krzyżówką tamtej dwójki, ale wadę wymowy odziedziczył po matce, która miała ten sam problem w jego wieku.
- Gdybyś mówił wyraźniej, dziadzia by rozumiał- skomentowała najmłodsza z nich, Adele, córka Melanie i Luke’a (identyczna jak mama). – Czemu, Mickey nie może mówić normalnie?- zapytała, kiedy wgramoliła się Caine’owi na kolana. Stary Turner popatrzył na wnuka, któremu zrobiło się smutno. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, wyprzedził do Alex.
- Bo jest oryginalny- i taka odpowiedź wystarczyła, żeby temat poszedł w zapomnienie. Dzieciakom znudziły się warcaby i wzięły się za układanie klocków. Caine, korzystając z okazji, usiadł koło żony na kanapie i ją objął.
-  Kto by pomyślał, że doczekamy się tak wspaniałych wnuków?- pocałowała go w policzek i oparła głowę na jego ramieniu.
- Mając wspaniałe dzieci, trudno było by nie mieć wspaniałych wnuków- oznajmiła. Razem z Caine’m doczekała się czwórki dzieci. Ian, najstarszy, był wokalistą i gitarzystą w zespole wraz z Calumem, mężem Rosie i dwójką innych przyjaciół. Rosaline została modelką. Melanie z kolei postawiła na medycynę i pracowała w laboratorium szukając lekarstw na różne choroby. Z dzisiejszą technologią już niedługo powinna dopiąć swego. I najmłodsza, Astrid. Miała 21 lat, studiowała, a w międzyczasie pomagała ojcu w firmie i Akademii Sztuk Pięknych , które już niedługo miała prowadzić jako współwłaścicielka. Dodatkowo było utalentowana plastycznie i namalowała już nie jeden obraz, który zrobił furorę w dzisiejszym świecie. Jako jedyna była niezamężna i bezdzietna.
- Wróciłam!- o wilku mowa. Astrid mieszkała jeszcze z rodzicami. Spokojnie mogłaby kupić sobie mieszkanie lub dam w centrum miasta, jednak trudno było by jej opuścić to miejsce i rodziców.
- Ciocia!- krzyknęły uradowane dzieciaki i pobiegły się przywitać. O mały włos jej nie przewrócili.
- A co to za czułości?- każdego z nich pogłaskała po główce.
- Pobawisz się z nami?- zapytał z nadzieją Alex. Pokiwała głową.
- Tylko muszę iść się przebrać- dzieci puściły ją. Zanim zniknęła na górze przywitała się rodzicami poprzez uścisk. Resztę dnia spędzili na wspólnych zabawach, rozmawianiu i oglądaniu bajek.
                                                         ***
Diana się popłakała. Trzy lata później Astrid szykowała się do ślubu z Patrickiem, mężczyzną, który potrafił ją pokochać nie ze względu na pieniądze, ale na jej artystyczną duszę.
- Mamo, no weź- powiedziała lekko zażenowana Astrid.
- Daj mamie spokój, płacze za każdym razem- wtrąciła Rosaline, gładząc swój ciążowy brzuch. Spodziewała się już trzeciego dziecka. Astrid miała ochotę się z nią posprzeczać, ale wiedziała, że tego dnia musi sobie darować. Ostatni raz poprawiła makijaż i odwróciła się. Mel, Rosie i mama szeroko się uśmiechnęły. – Kto by pomyślał, że ta gówniara postanowi się ustatkować? – zażartowała.
- Weź przestań, wystawiać moją cierpliwość na próbę! Mamo, powiedz jej coś!- Mel i Diana popatrzyły po sobie.
- I to są moje dorosłe córki? – Rosaline i Astrid zmierzyły się.
- Tak- odparły jednocześnie co wywołało westchnięcie matki. Rozległo się pukanie, a do pokoju zajrzał Ian.
- Musimy się zbierać- wszystkie niezwłocznie ruszyły do wyjścia. Wsiedli do limuzyny , gdzie czekał na nich Caine. Pojechali pod kościół, a raczej kościółek. Budowla nie była jakaś wielka, ale bardzo pięknie zbudowana. Wszyscy goście byli już w środku. Rodzeństwo jako świadkowie pierwsze weszło do kościoła i udało się na wyznaczone miejsca. Diana po raz ostatni pogłaskała córkę i powiedziała, że ją kocha. Weszła do środka. Caine popatrzył na najmłodszą z jego potomstwa. Była piękna i bardzo młoda. Miała zadatki na szefa. Wiedział, że kto jak kto, ale ona sobie poradzi. Wysunął w jej kierunku ramię.
- Gotowa?- skinęła głową i podała mu rękę.
- Jak nigdy dotąd- osiemdziesiąt par oczu odwróciło się ku nim. Wszyscy uśmiechali się pogodnie, niektóre kobiety płakały. Astrid spojrzała na swoją matkę, która puściła jej oko. Diana była z niej strasznie dumna. I czuła szczęście. Nigdy nie sądziła, że wszystko może ułożyć się po jej myśli. Astrid stanęła przed narzeczonym, który kilkadziesiąt minut później stał się jej mężem. Wszyscy opuścili kościół, żeby pogratulować nowożeńcom. Caine objął swoją żonę.
- Czy tylko mi się wydaje, że to wszystko było zaplanowane przez Boga?- pokręciła głową. To nie mógł być przypadek. Przecież od kąt się urodziła jej życie jest wspaniałe. Spotkała tylu wspaniałych ludzi, z którymi od pierwszego dnia połączyła silna więź. Wiedziała, że ta historia by nie była taka sama bez nich. Bo nie byłaby , prawda?
Podziękowania
To już chyba mój piąty epilog i piąte podziękowania. Jak to możliwe, że za każdym razem jest mi coraz trudniej? Nie mogę uwierzyć, że już oficjalnie rozstaję się z tą historią. Miała się skończyć na jednej części, a tu co? Druga część i dwa prequel’e. Wracając, chcę wam bardzo podziękować za to, że czytaliście to opowiadanie( i może nie tylko to). To znaczy dla mnie naprawdę dużo. Jezu, jakie moje życie bez pisania i bloggera musiało być nudne… Tak, więc dziękuję wam bardzo, mam nadzieję, że opowiadanie wam się podobało i zostawicie tutaj swoją opinię. Jeśli chcecie przeczytać poprzednie opowiadania związane z tym to zapraszam na:
* lightordarknessangel.blogspot.com gdzie znajdziecie 1. i 2. Część opowiadania;
* darkstoryaboutdolly.blogspot.com gdzie znajdziecie prequel o aniołach ciemności;
* whatisatrue.blogspot.com to mój jedyny blog, który nie ma wątku fantasy;
* children-of-demon.blogspot.com blog, który jako jedyny jeszcze funkcjonuje, niedługo się zakończy, serdecznie zapraszam.
Kontakt znajdziecie w zakładce organizacyjne, ale jeśli chcecie możecie zostawić tu swoje fb lub tt, a ja zaproszę/zaobserwuję.
Jeszcze raz wam bardzo, bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że do następnego. Oliwia aka Diana Evans

niedziela, 27 września 2015

Diana|Rozdział 2





Rozdział 2
Miłość i rodzina. Te dwie wartości to najwspanialsze co w życiu spotkało Dianę Evans- Turner. Może jej początki nie należały do najłatwiejszych. Jules Evans, człowiek, którego przez osiemnaście lat uważała za ojca, okazał się tylko ojczymem, który zniszczył życie jej i jej matce. Przez pierwsze osiem lat wyniszczał ją obojętnością, a kolejne 10 niewiedzą. Po tych wszystkich latach dowiedziała się, że jej biologicznym ojcem jest Marshall Harrison. Owszem, od kąt go znała traktowała go ja ojca, ale nigdy nie sądziła, że faktycznie nim jest. Czy miała żal o te lata kłamstw do niego i matki? Miała, ale za dużo dla niej znaczyli, żeby się gniewać. Matka była jedną z najważniejszych osób. Wychowała ją na dobrą osobę, znalazła dla nich człowieka tak wspaniałego, że aż trudno było uwierzyć , że tacy ludzie jeszcze istnieją i razem wydali na świat kolejnego potomka, brata Diany, Kyle’a. Pamiętała dni w których odeszli. Matka zmarła na raka, niedługo po tym jak dowiedziała się o swojej chorobie. Ojczym i brat, jak prawie wszyscy ludzie zginęli 16 lipca w dzień jej urodzin i rozpoczęcie Apokalipsy. Przeżyła tylko garstka. Ale Bóg jest miłosierny i w nagrodę cofnął czas, dając im szansę na normalne życie bez cierpienia. Diana była mu za to niezmiernie wdzięczna. Kolejne życie miało okazać się prostsze. Mama miała się rozstać z Jules’em, Carren poznać Roger’a parę lat wcześniej, a w podobnym terminie urodzić Kyle’a, a Diana miała na nowo poznać swoich przyjaciół i stworzyć szczęśliwy związek z chłopakiem, którego kochała ponad życie. Caine Turner, jej miłość, ojciec trójki jej dzieci, Ian’a, Rosaline i Melanie.
Był jeszcze Harry, który nie był jej obojętny, ale on oddał życie dla sprawy. Liczyła, że trafił do nieba.
Kiedy wszystko miało się zmienić Tack, Dolly, Cassie, Luke, Grace, Avril, Margaret, David, Nathalie, Layla, Niall, Luke, Yai, Emily, Liam, Mike, Zayn, Louis, Calum, Bella, Ashton, Ashley, Caine, Rosaline, Melanie, Ian, Astrid i ona stali na polanie. W oczach każdego z nich lśniły łzy. To miał być dla nich równocześnie koniec jak i początek. Owszem, bali się trochę, ale Diana wiedziała, że to najlepsze wyjście ze wszystkich. Tak, więc kiedy czas cofał się, a każdy z nich powoli znikał powtarzał sobie: Wszystko będzie dobrze.
 ---------------------
Przepraszam za zepsucie rozdziału, ale napisanie go było dla mnie trudne. Epilog i podziękowania w środę, bardzo was proszę o komentarze. 

czwartek, 24 września 2015

Diana| Rozdział 1





 Rozdział zawiera spoiler, jeśli nie czytałaś moich poprzednich blogów. Czytasz na własną odpowiedzialność.
Diana| Rozdział 1
Carren po raz kolejny poprawiła swoje blond włosy. Chciała jak najlepiej wypaść na spotkaniu jej rocznika z liceum. W końcu kiedy tam chodziła była jedną z najpopularniejszych dziewczyn.
- Pospieszysz się?- zapytał Jules. Carren chwyciła torebkę i uśmiechnęła się do niego lekko, czego on nie odwzajemnił. Ona i Jules byli małżeństwem od paru miesięcy. Zaczęli się spotykać od kąt odebrali dyplomy , a trochę ponad 1,5 roku później powiedzieli sobie tak. Jules był kapitanem drużyny baseball’owej i również był jedna z gwiazd szkoły. Może pospieszyli się ze ślubem, ale Carren nie chciała czekać. Poszli do samochodu i pojechali do domu Cloe Acksen. Był on ogromny, prawie jak pałac i znajdował się na obrzeżach miasta z dala od innych więc nikt nie powinien się skarżyć. Po dwudziestu minutach zajechali pod dom, gdzie impreza powoli się rozkręcała. Złapali się za ręce i poszli do drzwi wejściowych. Kiedy tylko przekroczyli próg, Jules poszedł do swoich znajomych, a Carren przywitały przyjaciółki( dziewczyny z którymi spędzała każdą wolną chwilę, ale od kąt ona poszła na studia, bo  tamte uznały, że do końca życia ktoś będzie je utrzymywał, kontakt się urwał) Najpierw przywitały ją Kiara, Nina i Ellie, a na końcu z szerokim uśmiechem powitała ją gospodyni, sama Cloe. Carren musiała przyznać, że z całej paczki to z nią miała najlepszy kontakt. Gdy Cloe objęła ją na przywitanie, szepnęła jej:
- Marshall tu jest- Carren cała się napięła. Z Marshallem zaczęła spotykać się już w gimnazjum i byli ze sobą prawie do końca liceum. Marshall był kapitanem pływackiej drużyny, przewodniczącym szkoły oraz bardzo inteligentnym uczniem, który podobał się chyba każdej dziewczynie. Aktualnie studiował na uczelni w Nowym Yorku.
- Wiesz gdzie poszedł?- zapytała kiedy się od siebie odsunęły. Cloe spojrzała się na drzwi od tarasu.
- Na zewnątrz, zabawia gości- naturalna blondynka pokiwała głową. Skoro Marshall był na zewnątrz ona musiała pozostać w środku. Nie chciała mieć z nim do czynienia. Nie była pewna czy dziś, kiedy miała męża, a od ich rozstania minęły dwa lata miała wyleczone serce. – Drink?
- Drink- i ruszyły do baru, gdzie wynajęty personel je dla nich przygotował. Siedziały i plotkowały tam jakiś czas, co chwile witając się z kimś, aż w końcu przyszedł Jules.
- Musimy już iść- odparł.
- Co?! – krzyknęła oburzona Cloe- Czemu?- Jules zmierzył ją typowym dla siebie, zimnym spojrzeniem.
- Mam wyjazd służbowy- oznajmił lodowato- Idziesz?- spojrzał się na swoją żonę, a ta nie wiedziała co odpowiedzieć. Z jednej strony bardzo chciała zostać, ale z drugiej chciała uniknąć kłótni.
- Oh- cmoknęła Cloe- Przecież widzisz jaki ten dom jest duży. I w dodatku mam służbę. Carren zostanie tu na weekend i zadbamy o nią, nie martw się. – Jules rozważył tą propozycję.
- No dobrze. Chodź chociaż mnie odprowadzić- posłał jej sztuczny uśmiech, a Carren posłusznie ruszyła za nim.
- Nie gniewasz się?- zapytała z nadzieję. Mężczyzna westchnął.
- Nie, chociaż chciałbym, żebyś wróciła ze mną do domu- złapała go za rękę.
- Jules, tam będę siedziała i wpatrywała się w telewizor, a tu trochę się zabawię.- wywrócił oczami, ale pocałował ją w czoło.
- Dobrze, już dobrze. Tylko nie przeholuj. Rozumiemy się?- Carren z szerokim uśmiechem pokiwała głową i pocałowała go mocno w usta.
- Już za tobą tęsknię.
- Ja za tobą też. Widzimy się w poniedziałek- wsiadł do auta, pomachał jej i odjechał. Carren westchnęła i z ulgą i skierowała się do środka. Wchodząc, ktoś jej nie zauważył przez co została oblana piwem.
- Uważaj jak…- chciała już zrobić awanturę, ale zobaczyła kto na nią wpadł. Marshall Harrison. Kobieta spuściła wzrok i zaczerwieniła się- Cześć Marshall- mruknęła.
- Cześć, Carren- przywitał ją entuzjastycznie i mocno przytulił, nie zważając na wielką plamę po napoju- Nawet nie wiesz jak mi przykro- popatrzył na sukienkę.- Odkupię ci ją.
- Nie musisz- powiedziała, nadal nie patrząc na niego. – Ja… Muszę iść coś z tym zrobić- zrobiła dwa kroki w stronę schodów, a chłopak złapał ją za ramię.
- Poczekaj, nabałaganiłem to posprzątam. Idź do łazienki i poczekaj tam na mnie. Zaraz przyjdę- on udał się do kuchni, a ona posłusznie weszła do łazienki, która była o dziwo wolna. Usiadła na klozecie i czekała parę minut, a on nadal nie przychodził. Już myślała, że wystawił ją do wiatru, ale wrócił z solniczką. – Jeden ze sposobów na usunięcie plamy to wcieranie roztworu wody z solą. Takie przypomnienie jakbyś nie uważała na chemii- uśmiechnął się co ona odwzajemniła. Odchrząknął-  Musisz mi ją dać jeśli mam to wyprać. – zarumieniła się- Oh Ladris przecież widziałem cię nie jedne raz nagą… To znaczy Evans, chciałem powiedzieć- poprawił się natychmiastowo- Wiem, że masz męża, ale obiecuję, że to zostanie między nami. Zaufaj mi, okej?- pokiwała głową i z niechęcią zdjęła sukienkę i podała mu ją. Starała sobie wmówić, ze przywidziało jej się jak ją zlustrował wzrokiem. Ponownie usiadła na ubikacji, a on zaczął pranie. Kiedy skończył po plamie nie było śladu, ale sukienka z materiałem coś się stało- Przykro mi- odparł. – Myślę, że ty i Cloe macie ten sam rozmiar, a ona się nie obrazi, że coś pożyczysz, prawda? Chodź, poszukamy ci czegoś- nie czuła się zbytnio komfortowo chodząc ze swoim byłym chłopakiem za rękę i to wtedy gdy miała na sobie samą bieliznę! Przecież ktoś mógł ich zauważyć. Szybko zniknęli w garderobie i tam zaczęli poszukiwania. W końcu Marshall znalazł ładną zieloną sukienkę. Podał ją Carren. – Będzie pasować ci do oczu- skomentował. Carren szybko ją na siebie ubrała.
- Dzięki.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz- machnęła ręką.
- To był wypadek, każdemu mogło się zdarzyć- uśmiechnął się- No co?
- Wpadnięcie na ciebie było zaplanowane… Ale wylanie piwa już nie- jej oczy prawie wyszły jej z orbit.
- Coś ty powiedział? – wyjąkała. Zaśmiał się na jej reakcje- To nie jest śmieszne! Opowiedz mi!- uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Chciałem z tobą porozmawiać, a ty cały czas mnie unikasz. Musiałem coś wymyślić- prychnęła.
- A dziwisz mi się? Zostawiłeś mnie w tak brutalny sposób? Dwa dni po balu absolwentów, który myślałam, że był wspaniały tak jak myślałam…
- Bo był! – bronił się- Po prostu ty miałaś zacząć studia tu, w Portland University, a ja w NYC , więc nasz związek nie miał prawa przetrwać…- roześmiała się gorzko.
- Gdybyś naprawdę mnie kochał i postanowił walczyć bylibyśmy razem do dziś! Ale ty postawiłeś siebie przed nas. Przede mną- odwróciła się do niego plecami, żeby nie widział jej łez.
- Nigdy nie byłaś mi obojętna, Carren. Do dziś nie jesteś- zaszlochała- A kiedy zrozumiałem, że kocham cię ponad wszystko było już za późno. Byłaś już Carren Evans- stanął przed nią i zmusił do patrzenia w oczy.
- Liczysz, że go teraz zostawię?- zapytała. Pokręcił głową.
- Nie. Po prostu chcę żebyś znała prawdę. Tylko tyle- otarł jej łzy.
- I co teraz?- zapytała. Nachylił się i musnął jej usta.
- Musimy w końcu skończyć, ze sobą- odparł, a ona pokiwała głową.
- I jak to zrobimy?- objął ją, a ona zbliżyła ich twarze tak, ze stykali się nosami.
- Mam pewien pomysł – zaczęli się namiętnie całować, a potem udali się do sypialni na ostatnim piętrze, gdzie nikt ich nie znalazł. Kochali się przez pół nocy. Nad ranem, kiedy Marshall się obudził, carren już nie było.
                                                             ***
- Nie, proszę nie!- wyszlochała, a on ponownie ją uderzył. Carren tamtej nocy zaszła w ciąże, co nie umknęło uwadze Jules’a. Nie chciał mieć dzieci i zawsze się zabezpieczał starannie.
- Harrison jest ojcem,. Prawda?!- wydarł się. Zaszlochała. – Oderwę mu jaja jak z tobą skończę- i ponownie ją uderzył. Potem jeszcze parę razy. Carren poczuła, że coś spływa pomiędzy jej udami. Na początku myślała, że to mocz, ale zobaczyła krew. Załkała.
- Jules, ja ronię…- przyglądał jej się morderczym wzrokiem- Jules, proszę, zabierz mnie do lekarza!- westchnął i uderzył ją tak mocno, że straciła przytomność.
                                                          ***
Obudziła się w łóżku szpitalnym. Stała nad nią pani doktor.
- Dzień dobry, jak się pani czuje?- zapytała.
- Bywało lepiej- odparła Carren.
- Została pani napadnięta i brutalnie pobita- powiedziała kobieta w razie gdyby Carren nie pamiętała. Czyli takie kłamstwo im sprzedał?
- Pani doktor, co z moim dzieckiem? – zapytała przerażona. Doktor popatrzyła na nią z litością.
- Przykro mi, staraliśmy się, ale nic z tego- i wyszła. Carren złapała się za brzuch i się rozpłakała. Straciła wszystko. Marshall’a, o którym istotka miała jej przypominać, Jules’a, który za pewne właśnie się pakował i miał wyjechać, dziecko, którego tak bardzo od dawna pragnęła i jak się później okazało, Cloe, która musiała zakończyć znajomość jeśli chciała przeżyć. Ale jak się potem okazało córeczka Carren cały czas w niej była, cała i zdrowa. Carren nosiła w sobie nieoszlifowany diament, który miał zmienić losy świata na dobre.
 -----------------------
Mam nadzieję, ze podoba wam się równie co mi. W nd ostatni rozdział, komentujcie ;)